13 marca 2013

Wciąż widzę… martwych ludzi


DHAKA, BANGLADESZ

Większość znajomych mi kobiet zdaje się wieść życie w cichej desperacji. Być może rozciąga się to również na mężczyzn. Ale wspominam przede wszystkim o kobietach, ponieważ to w ich oczach widzę bezradność, która zradza się z lat bezowocnego trudu. Niektóre go akceptują, inne nie. Te, które potrafią pogodzić się z bezradnością, stają się zrezygnowane i żyją ze świadomością, że ich życie się nie zmieni i nie stanie lepsze. Te, które nie mogą – cierpią w milczeniu, pogrążone w depresji desperacko szukają odpowiedzi na pytanie, jak mają zmienić swoje życie. Po latach omamiania[1] i deptania ich marzeń, niektóre cicho się poddają. Te ciche śmierci przyprawiają mnie o dreszcze.



To są ci martwi ludzie, których widzę CAŁY czas.



Ci ludzie, którzy chodzą, rozmawiają, żyją między nami, wewnątrz swoich głów są martwi. Są nieczuli na piękno chwil, na aspiracje we własnych sercach. Żyją bez marzeń i pasji. Przechodząc z jednego dnia w kolejny. Funkcjonują na autopilocie, wykonują różne czynności ponieważ muszą. Pracują, gdyż potrzebują pieniędzy, a nie dlatego, że udało im się odkryć pracę, która rozpala ich pasje i wyobraźnię, czy inspiruje do budowania dalszej kariery. Gotują, bo mają rodzinę do wykarmienia. Pobierają się i utrzymują te małżeństwa latami, ponieważ tego się od nich oczekuje.

Żyją według oczekiwań wszystkich wokół, ale nigdy swoich. Żyją by służyć – swoim rodzinom, rodzicom, mężom, dzieciom. I służą wszystkim najlepiej, jak potrafią. Wszystkim, poza samymi sobą. Poddają się praniu mózgu, ktore kończy się tym, że wierzą, iż myslenie o sobie samej jest zbyt radykalne, że pragnienie ułożenia sobie życia w najlepszy możliwy sposób jest samolubne. O ich tożsamości stanowi bycie dobrymi córkami, siostrami, żonami, matkami... nie istnieją jako indywidualności. 



Jako nastolatka zaczytywalam się powiesciami Danielle Steel i jedna z nich wywarła na mnie szczególne wrażenie – “Gwiazda”. Być może dlatego, że w zmaganiach głównej bohaterki widziałam odbicie własnej walki. „Jeśli jesteś pawiem, żyjącym wśród wróbli, twoja egzotyczna natura nie zostanie niezrozumiana i będzie budziła zazdrość, będziesz obdzierana z piór z do momentu, aż zaczniesz przypominać wróble, z którymi żyjesz”. Nie możesz zaprzeczyć swojemu wewnętrznemu ja – ono żyje w twojej podświadomości, prześwituje przez twoją postawę, sposób w jaki o sobie mówisz, sposób w jaki traktujesz siebie i pozwalasz się traktować innym. Jednak dla tych, którzy poświęcili swoje marzenia, widzieć innych, którzy pragną więcej jest wręcz niebezpieczne, zbyt radykalne, to jest impuls, który musi zostać zduszony w zarodku.

Przestałam czytać Mills & boons i inne tego typu książki, gdy zdałam sobie sprawę, że pozwalam sie karmić historiami księżniczek w opałach i rycerzy na białych rumakach, którzy przybywają im na ratunek. Nikt nie wpadał przez drzwi szarżując, by zabić smoka i wydostać mnie z kajdanów, rzeczywistość wyraźnie wskazywała na to, że muszę to zrobić sama. Ale nie odrobiłam tej lekcji dopóki sama nie przeżyłam wielu lat funkcjonując jak zombie. Chodziłam, rozmawiałam i wciąż się śmiałam, ale wewnątrz byłam martwa. Pogrążona w cichej desperacji, codziennie po trochu umierałam, ale wciąż nie spadałam jeszcze na samo dno. Nie byłam martwa, bo miałam wszystko to, czego kobieta moglaby pragnąć. Wtedy dwie moje najlepsze przyjaciółki zakończyły swoje życie i ja rówineż kilkukrotnie próbowałam zakończyć swoje, aż do momentu, w którym poczułam, że nie mam innego wyjścia, jak żyć w trumnie społecznej poprawności i krzyczeć wewnątrz mojej głowy przez resztę życia.

Powiedzieć, że to był trudny czas byłoby czymś więcej niż niedopowiedzeniem, ale czy zmieniłabym cokolwiek w mojej historii? Nie.

Cieszę się, że przeszłam ten etap. Że przeszłam moją aleją śmierci. Cieszę się, że uderzyłam o twarde dno i to kilka razy. Że zamiast pozwalać leniwym niedzielom przechodzić w kolejny tydzień, czułam jak każdy oddech napełniał mnie cierpieniem. Że każdy oddech bolał tak bardzo, że w końcu nie mogłam sobie już sobie wyobrazić kontynuacji mojego życia jako zombie. Nie mogłam tak żyć. Więc się zmieniłam. Moje okoliczności nie uległy zmianie. To ja się zmieniłam.


Usiadłam  i spisałam zalety i wady mojego życia. Rzeczy, z którymi mogłam życ i te, które musiały zostać zmienione, abym mogła spać, jeść i oddychać bez odczuwania bezustannego bólu. Spisałam wszystkie martwe marzenia, które leżały pochowane i zasmradzały moją świadomość swoim zgniłym odorem, przesączając się przez pory, atakując moje komórki jak rak, którego nie da się powstrzymać. Wyruszyłam na poszukiwanie tych fragmentów mojej duszy, które zaginęły przez lata. Zaczęłam szukać samej siebie.



Po drodze sporządziłam wiele różnych list. Punktów, które były jak znaki drogowe w mojej podróży do samopoznania i samo-wzmocnienia. Drukowałam te listy i wieszałam nad biurkiem, nad komputerem, na lustrzew  mojej garderobie tak, aby cały czas przypominały mi, że muszę żyć WŁASNYM życiem, na własnych warunkach, robiąc rzeczy, które pozwalają mi stawać się lepszą z każdym mijającym dniem. Przyjęłam bardziej aktywną postawę i zaczęłam szukać dla siebie mentorów... brzmi zabawnie? Wierzcie mi, jeżeli komuś zazdrościmy, to dlatego, że ten ktoś ma to, co sami chcielibyśmy mieć. Gdy wreszcie zdacie sobie sprawę czym to „coś” jest, odnajdźcie to, rozwińcie, udawajcie, aż w końcu same to osiągniecie – róbcie cokolwiek trzeba, aby zdobyć to „coś”, co tak podziwiacie u kogoś innego. Moi mentorzy i nauczyciele pomogli mi w mojej podróży, wzbogacili moje życie i udzielili bezcennych lekcji. Mój syn jest dla mnie inspiracją abym żyła pełnią życia, bo to JA stanowię dla niego przykład. Czy jesteśmy razem, czy osobno, zawsze będę miała wpływ na to, w jaki sposób będzie patrzył na życie i jakich w jego trakcie dokona wyborów. 



Nauczyłam się też przestać prokrastynować. Nauczyłam się podejmować decyzje, czuć się swobodnie z aktem podejmowania decyzji opartych na bieżących okolicznościach, a następnie ich zmiany w momentach, gdy wymaga tego zmiana sytuacji. Nawet dziś, podczas gdy staję przed kolejną decyzją, pytam sama siebie, jak będę się z nią czuła za tydzień, za miesiąc i czy za pół roku lub później wogóle będę o niej pamiętała. I pytam się o to, jak bardzo ona na mnie wpłynie. Wszystkie okazje mają swoją cenę i jeśli przyjdzie mi ją zaplacić, to czy ich wykorzystanie okaże się jej warte? Czasem waham się przez kilka dni lub kilka godzin aż w końcu podejmuję decyzję, z którą mogę żyć i wprowadzam ją w czyn. Pełna piersią, bez zaciągnia hamulców przeżywam najlepsze możliwe życie przy każdej podejmowanej decyzji i każdego dnia. Powtarzam to od kilku lat i za każdym razem się śmieję... Ale to jest najlepszy okres mojego życia. Nie ma takiego punktu w mojej przeszłości, do którego chciałabym KIEDYKOLWIEK powrócić, ponieważ kocham moment, w którym teraz jestem. Więc kiedy widzę tych wszystkich zombie, którzy przemykają przez życie, mam ochotę nimi potrząsnąć i obudzić. Dosłownie. Patrzę na moich przyjaciół i zawsze staram się im pomóc nabrać odwagi do tego, by żyli własnym życiem. Czasem popadam we frustrację. Ale wtedy zatrzymuję się i uśmiecham sama do siebie. Bowiem któregoś dnia, gdy będą na to gotowi, życie samo zapuka do ich drzwi, a oni otworzą. Wybudzą się ze snu i wyruszą na poszukiwanie najlepszych siebie :D






[1] W oryginale autorka użyła nieprzetłumaczalnego sformułowania „gaslighting” oznaczającego formę znęcania się psychicznego, w której fałszywe informacje są przedstawione ofierze z zamiarem wystąpienia u niej wątpliwości we własną pamięć, wiedzę oraz zdrowie psychiczne.


Tekst oryginalny znajduje się w wersji angielskiej bloga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz