DHAKA,
BANGLADESZ
Większość znajomych mi
kobiet zdaje się wieść życie w cichej desperacji. Być może rozciąga się to
również na mężczyzn. Ale wspominam przede wszystkim o kobietach, ponieważ to w
ich oczach widzę bezradność, która zradza się z lat bezowocnego trudu. Niektóre
go akceptują, inne nie. Te, które potrafią pogodzić się z bezradnością, stają
się zrezygnowane i żyją ze świadomością, że ich życie się nie zmieni i nie
stanie lepsze. Te, które nie mogą – cierpią w milczeniu, pogrążone w depresji
desperacko szukają odpowiedzi na pytanie, jak mają zmienić swoje życie. Po
latach omamiania[1] i deptania ich marzeń, niektóre cicho się poddają. Te ciche
śmierci przyprawiają mnie o dreszcze.
To są ci martwi
ludzie, których widzę CAŁY czas.
Ci ludzie, którzy
chodzą, rozmawiają, żyją między nami, wewnątrz swoich głów są martwi. Są
nieczuli na piękno chwil, na aspiracje we własnych sercach. Żyją bez marzeń i
pasji. Przechodząc z jednego dnia w kolejny. Funkcjonują na autopilocie,
wykonują różne czynności ponieważ muszą. Pracują, gdyż potrzebują pieniędzy, a
nie dlatego, że udało im się odkryć pracę, która rozpala ich pasje i
wyobraźnię, czy inspiruje do budowania dalszej kariery. Gotują, bo mają rodzinę
do wykarmienia. Pobierają się i utrzymują te małżeństwa latami, ponieważ tego
się od nich oczekuje.
Żyją według oczekiwań
wszystkich wokół, ale nigdy swoich. Żyją by służyć – swoim rodzinom, rodzicom,
mężom, dzieciom. I służą wszystkim najlepiej, jak potrafią. Wszystkim, poza
samymi sobą. Poddają się praniu mózgu, ktore kończy się tym, że wierzą, iż
myslenie o sobie samej jest zbyt radykalne, że pragnienie ułożenia sobie życia
w najlepszy możliwy sposób jest samolubne. O ich tożsamości stanowi bycie
dobrymi córkami, siostrami, żonami, matkami... nie istnieją jako
indywidualności.
Jako nastolatka
zaczytywalam się powiesciami Danielle Steel i jedna z nich wywarła na mnie
szczególne wrażenie – “Gwiazda”. Być może dlatego, że w zmaganiach głównej
bohaterki widziałam odbicie własnej walki. „Jeśli jesteś pawiem, żyjącym wśród
wróbli, twoja egzotyczna natura nie zostanie niezrozumiana i będzie budziła
zazdrość, będziesz obdzierana z piór z do momentu, aż zaczniesz przypominać
wróble, z którymi żyjesz”. Nie możesz zaprzeczyć swojemu wewnętrznemu ja – ono żyje
w twojej podświadomości, prześwituje przez twoją postawę, sposób w jaki o sobie
mówisz, sposób w jaki traktujesz siebie i pozwalasz się traktować innym. Jednak
dla tych, którzy poświęcili swoje marzenia, widzieć innych, którzy pragną
więcej jest wręcz niebezpieczne, zbyt radykalne, to jest impuls, który musi
zostać zduszony w zarodku.
Przestałam czytać
Mills & boons i inne tego typu książki, gdy zdałam sobie sprawę, że
pozwalam sie karmić historiami księżniczek w opałach i rycerzy na białych
rumakach, którzy przybywają im na ratunek. Nikt nie wpadał przez drzwi
szarżując, by zabić smoka i wydostać mnie z kajdanów, rzeczywistość wyraźnie
wskazywała na to, że muszę to zrobić sama. Ale nie odrobiłam tej lekcji dopóki
sama nie przeżyłam wielu lat funkcjonując jak zombie. Chodziłam, rozmawiałam i
wciąż się śmiałam, ale wewnątrz byłam martwa. Pogrążona w cichej desperacji,
codziennie po trochu umierałam, ale wciąż nie spadałam jeszcze na samo dno. Nie
byłam martwa, bo miałam wszystko to, czego kobieta moglaby pragnąć. Wtedy dwie
moje najlepsze przyjaciółki zakończyły swoje życie i ja rówineż kilkukrotnie
próbowałam zakończyć swoje, aż do momentu, w którym poczułam, że nie mam innego
wyjścia, jak żyć w trumnie społecznej poprawności i krzyczeć wewnątrz mojej
głowy przez resztę życia.
Powiedzieć, że to był
trudny czas byłoby czymś więcej niż niedopowiedzeniem, ale czy zmieniłabym
cokolwiek w mojej historii? Nie.
Cieszę się, że
przeszłam ten etap. Że przeszłam moją aleją śmierci. Cieszę się, że uderzyłam o
twarde dno i to kilka razy. Że zamiast pozwalać leniwym niedzielom przechodzić
w kolejny tydzień, czułam jak każdy oddech napełniał mnie cierpieniem. Że każdy
oddech bolał tak bardzo, że w końcu nie mogłam sobie już sobie wyobrazić
kontynuacji mojego życia jako zombie. Nie mogłam tak żyć. Więc się
zmieniłam. Moje okoliczności nie uległy zmianie. To ja się zmieniłam.
Usiadłam i spisałam zalety i wady mojego życia. Rzeczy,
z którymi mogłam życ i te, które musiały zostać zmienione, abym mogła spać,
jeść i oddychać bez odczuwania bezustannego bólu. Spisałam wszystkie martwe
marzenia, które leżały pochowane i zasmradzały moją świadomość swoim zgniłym
odorem, przesączając się przez pory, atakując moje komórki jak rak, którego nie
da się powstrzymać. Wyruszyłam na poszukiwanie tych fragmentów mojej duszy,
które zaginęły przez lata. Zaczęłam szukać samej siebie.
Po drodze sporządziłam
wiele różnych list. Punktów, które były jak znaki drogowe w mojej podróży do
samopoznania i samo-wzmocnienia. Drukowałam te listy i wieszałam nad biurkiem,
nad komputerem, na lustrzew mojej
garderobie tak, aby cały czas przypominały mi, że muszę żyć WŁASNYM życiem, na
własnych warunkach, robiąc rzeczy, które pozwalają mi stawać się lepszą z
każdym mijającym dniem. Przyjęłam bardziej aktywną postawę i zaczęłam szukać
dla siebie mentorów... brzmi zabawnie? Wierzcie mi, jeżeli komuś zazdrościmy,
to dlatego, że ten ktoś ma to, co sami chcielibyśmy mieć. Gdy wreszcie zdacie
sobie sprawę czym to „coś” jest, odnajdźcie to, rozwińcie, udawajcie, aż w
końcu same to osiągniecie – róbcie cokolwiek trzeba, aby zdobyć to „coś”, co
tak podziwiacie u kogoś innego. Moi mentorzy i nauczyciele pomogli mi w mojej
podróży, wzbogacili moje życie i udzielili bezcennych lekcji. Mój syn jest dla
mnie inspiracją abym żyła pełnią życia, bo to JA stanowię dla niego przykład.
Czy jesteśmy razem, czy osobno, zawsze będę miała wpływ na to, w jaki sposób
będzie patrzył na życie i jakich w jego trakcie dokona wyborów.
Nauczyłam się też
przestać prokrastynować. Nauczyłam się podejmować decyzje, czuć się swobodnie z
aktem podejmowania decyzji opartych na bieżących okolicznościach, a następnie
ich zmiany w momentach, gdy wymaga tego zmiana sytuacji. Nawet dziś, podczas
gdy staję przed kolejną decyzją, pytam sama siebie, jak będę się z nią czuła za
tydzień, za miesiąc i czy za pół roku lub później wogóle będę o niej pamiętała.
I pytam się o to, jak bardzo ona na mnie wpłynie. Wszystkie okazje mają swoją
cenę i jeśli przyjdzie mi ją zaplacić, to czy ich wykorzystanie okaże się jej
warte? Czasem waham się przez kilka dni lub kilka godzin aż w końcu podejmuję
decyzję, z którą mogę żyć i wprowadzam ją w czyn. Pełna piersią, bez zaciągnia
hamulców przeżywam najlepsze możliwe życie przy każdej podejmowanej decyzji i
każdego dnia. Powtarzam to od kilku lat i za każdym razem się śmieję... Ale to
jest najlepszy okres mojego życia. Nie ma takiego punktu w mojej przeszłości,
do którego chciałabym KIEDYKOLWIEK powrócić, ponieważ kocham moment, w którym
teraz jestem. Więc kiedy widzę tych wszystkich zombie, którzy przemykają przez
życie, mam ochotę nimi potrząsnąć i obudzić. Dosłownie. Patrzę na moich
przyjaciół i zawsze staram się im pomóc nabrać odwagi do tego, by żyli własnym
życiem. Czasem popadam we frustrację. Ale wtedy zatrzymuję się i uśmiecham sama
do siebie. Bowiem któregoś dnia, gdy będą na to gotowi, życie samo zapuka do
ich drzwi, a oni otworzą. Wybudzą się ze snu i wyruszą na poszukiwanie
najlepszych siebie :D
[1] W
oryginale autorka użyła nieprzetłumaczalnego sformułowania „gaslighting” oznaczającego formę
znęcania się psychicznego, w której fałszywe informacje są przedstawione
ofierze z zamiarem wystąpienia u niej wątpliwości we własną pamięć, wiedzę oraz
zdrowie psychiczne.
Tekst oryginalny znajduje się w wersji angielskiej bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz